Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/570

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lazła go w fotelu, w szlafroku, z cygarem w ustach i złym bardzo humorem wydatnym na czole.
Spojrzał na nią bystro gdy wchodziła.
— Gdzieżeś była? zapytał.
— U Marty! odpowiedziała zimno, siadając naprzeciw niego na kanapce, — tam, zkąd właśnie powracasz. Zdaje mi się, żeśmy się gdzieś w przedpokoju rozminąć musieli.
Zdzisław ruszył się.
— Ja? gdzie? jak? co to jest? krzyknął gniewnie.
— Nie kłam — poczęła Aniela — to się na nic nie przyda. Gdy się idzie na takie schadzki, na których żona może pochwycić, trzeba kapelusza pilnować....
Zdzisław zagryzł usta.
— A gdybym tam był, no, to co? zawołał.
— Nic — odezwała się poskramiając gniew Aniela i usiłując być obojętną — nic, nie trzeba było tylko uciekać i nie dawać żonie do myślenia, że się znajdowało tam na — criminelle conversation.
Uśmiechnęła się ironicznie.
Zdzisław był tak jeszcze napaścią tą lodowatą przygnębiony, że ust nie mógł otworzyć. Aniela mówiła daléj:
— Nie możesz mi hrabia zadawać bym była zbytecznie zazdrosną i śmiesznie śledzącą je-