Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/470

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

która tam wszystko, co chce, projektuje i odprojektowywa, jutro go jeszcze zmieni.
— Wątpię — szepnął siadając Lambert.
Pani Zdzisławowa była w usposobieniu nielitościwie złośliwém i spytała:
— Był kto u księztwa? pewnie nikogo?
— Owszem, kilkanaście osób, śpiew i muzyka.
— Pożegnanie poetyczne pięknéj Florencyi? szepnęła młoda pani, kręcąc ustami...
Musiało coś zajść nadzwyczajnego.... dodała.
Lambert chciał milczeniem umorzyć rozmowę niemiłą.
Pani Aniela przeciwnie zdawała się chcieć ją koniecznie przeciągnąć.
— O téj porze opuszczać Florencyę, gdy wiosna nadchodzi... odezwała się.
— Słyszałem, że ona nie zawsze tu bywa piękną — rzekł hrabia.
— Do Warszawy trafią na zimę — uśmiechając się kończyła Aniela.... to bardzo przyjemnie!
— Wątpię, byś hrabina chciała ich tu zatrzymać? przebąknął Lambert.
— Dla czego? i owszem! Zupełnie mi są obojętni! Niech siedzą lub jadą — nie uczuję na tém wcale.
Hrabina Laura z przymuszonym uśmiechem dodała tłómacząc swą faworytę, że szczególniéj apatyczny książę łaski u niéj nie ma....
— Oboje! zakończyła zwijając robotę Aniela.
Lambert dał — „Dobranoc.“