Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/420

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ko, abyś mu pani oczu nie wypiekała ciągle jego winą....
Łzy się kręciły pod powiekami biednéj kobiecie, która gniewała się i już była poruszona.
— Co robić, pułkowniku! szepnęła po cichu — jakem sobie posłała, tak spać muszę; niech już będzie co.... każecie. Niechaj wraca!!
Pułkownik chciał wstać, aby pójść zwiastować zgodę Adolfowi, gdy Siennicka się nagle porwała z kanapki.
— No, tak! dodała — niech już będzie co chce — ten raz daruję, nie powiem słowa! Ale jak mi jeszcze coś podobnego spłata, panie pułkowniku, to, jak mnie żywą widzisz, miotłą go za drzwi wygnam, i żeby zdychał u progu, nie puszczę!!
Tak energicznie się wyraziwszy, pani Siennicka rozpłakała się na nowo, uściskała Basię, którą łzy matki także do płaczu pobudziły, i czekała na pana Adolfa.
Jaką mu naukę moralną dał Leliwa, nie umiemy powiedzieć; dosyć, że przyszedł nieco pokorny, coś zamruczał witając żonę, ta zmieszawszy się nic mu nie wymawiała, i Leliwa wymknął się, zostawiając ich samych, z pociechą w sercu, iż rodzaj dobrego uczynku spełnił, choć — niewielką miał wiarę w trwanie połatanéj zgody.