Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Trzeba było, poczęła młoda pani, tak umówić się i ułożyć, aby mnie porwał od ołtarza, dziś jeszcze....
— Cicho! cicho! ja ręczę, że tam kto podedrzwiami słucha.
Pobiegła Józia ku nim, przyłożyła ucho, palcem przycisnęła usta....
Słychać było oddech podedrzwiami. Dwie przyjaciołki oddaliły się od nich w drugi kąt obszernego pokoju, gdzie już swobodnie rozmówić się mogły, bez obawy podsłuchania.
— Niechże księżniczka będzie cierpliwa! mówiła z wymówkami Józia: już i tak dokazało się cudu, słowo daję! Markiz jest tu.... ja mam człowieka, co pomoże do ucieczki, ale to ani dziś, ani jutro być nie może!
— A! ja nieszczęśliwa! łamiąc rączki zajęczała księżniczka.
— Cicho! cicho! cóż za wielkie nieszczęście, dzień, dwa pochorować i poleżeć w łóżku, póki się wszystko nie urządzi jak należy? Panienka myśli, że to tak łatwo? Tu! w tém pałacysku ogromném, gdzie tyle ludzi i oczu!
— Ja ucieknę w koszuli, przez okno! zawołała Marta.
Józia się śmiać zaczęła.
— Z pierwszego piętra! odparła. A już proszę zdać się na mnie i być spokojną. Wszystko pójdzie dobrze, byle cierpliwości. Mój po-