Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Widzę, że cię ten twój maryaż przyszły wcale nie uszczęśliwia, odezwała się do niego. Matka go sobie życzyła tak gorąco, że ja się jéj oprzeć nie mogłam. Daruj mi, Lambercie.
— Ale ja cioci nie winię, ze smutnym uśmiechem odparł hrabia. Było mojém przeznaczeniem tak się ożenić. Wierzę już w przeznaczenie i skłaniam głowę.
— Ale — niechętnie?
— Nie będę kłamał przed ciocią — rzekł Lambert, — żenię się dla matki, z musu, najmniejszego uczucia nie mam dla téj biednéj istoty, która tak jak ja — jest ofiarą.
Westchnęła kasztelanicowa.
— Wierz mi, mój drogi — rzekła — że wcale za tém nie idzie, abyście się pokochać nie mogli, i nie byli szczęśliwi....
— A! to trudno! zawołał Lambert: ja pozostanę z chęcią na tém, bylem bardzo biedny sam nie był i jéj nie uczynił.... nieszczęśliwą.
— Wierz mi, Lambercie, dodała nie wiedząc jak go już pocieszać stara, — że Bóg ci twą miłość dla matki nagrodzi. Oczy jéj, instynkt macierzyński pewnie lepiéj przyszłość widzą niż my. Księżniczka zdaje się dobrém, powolném dzieckiem.
— W tém się ciocia myli, odparł hrabia: powolną nie jest wcale, jest skrytą, i to mnie właśnie nabawia obawy, że przed ojcem swym,