Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dobrodziejko moja! zawołała hrabina ściskając ją: wiem com zrobiła, wiem, żem zażądała ofiary niezmiernéj, ale wierz mi, była konieczność! Nie ufam już sobie. Lamberta mi zepsuli, zniechęcili, zachwiali jego wiarę we mnie; pierwszy raz w życiu, tu gdzie idzie nie o niego, ale o całą przyszłość naszą, opiera mi się. Wybrałam mu — no, zobaczysz ją — anioła! powiadam ci, anioła, dziewczę niewinne, skromne, miłe.... a ten ją odtrąca.... chce zwłoki, wywija mi się. Na tobie nadzieja.
— Zrobię co zechcecie — odparła kasztelanicowa — lecz mojém zdaniem, nie dać się źle ożenić jest obowiązkiem matki, ale żenić wedle swéj myśli....
— Siostro kochana — zobaczysz i osądzisz, czy nie mam słuszności. Drugiéj takiéj na świecie nie znajdzie.
— Ale jeśli mu się nie podoba?
— Toby był chyba upór, kaprys, przekora.... bo ona nie może się nie podobać.
— Cóż Lambert ma przeciwko niéj? pytała kasztelanicowa.
— Nic — bo nie może mieć przeciw niéj nawet cienia zarzutu, — ale w sercu ma miłość dla téj niepoczciwéj kokietki, która, nawiasem mówiąc, wydaje się już za mąż za księcia Adama. Lambert chce zwłoki, a zwłoka wiem