Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łas i wrzawa w kamienicy niemal do białego dnia trwały.... Referent, chociaż przyjął zaproszenie i dał sobie jéjmości ponczu dolewać, był tak zgryziony i przejęty, i dobrawszy chwilę, wylał się przed nią z żalem swoim.
— Co się stało, odstać się nie może, moja mościa dobrodziejko, rzekł do niéj; ale ja jéj muszę powiedzieć, żeś pani głosu rozsądku słuchać nie chciała!.
Uderzył się w piersi.
— Młokos, wiercipięta, hulaka — słowo daję — ażeby się miał poprawić.... widłami pisano. Miałabyś asindzka we mnie podporę w przyszłości, człowieka gruntownego.... nie chciałaś!! Wola jéj.... bodajbyś nie żałowała!
Wdowa ten wylew zbolałego serca przyjęła bez urazy, i obejrzawszy się, rzekła referentowi.
— Przy pomocy Bożéj.... zobaczysz pan, zrobię z niego człowieka! Takie było przeznaczenie! Co ja biedna wdowa począć miałam? Alboś to się pan mi formalnie oświadczył?
Referent zapił sprawę, ogromną rękę podnosząc rozpaczliwie do sufitu.
Gdy p. Adolf — który poncz sam robił, pił dużo i na kanapie zasnął — rano się przebudził, zobaczył stojącą nad sobą żonę i przypomniał co popełnił wczoraj, — chciało mu się płakać.... Jéjmość dała mu herbaty z cytryną, chodziła