Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bo znowu z miłości tak konać i umierać jak panienka, to do niczego! rzekła. Oni wszyscy do nogi bałamuty! jak Boga kocham!
— Tylko nie Paolo! wtrąciła księżniczka.
Józia się uśmiechnęła figlarnie.
— No, toć go panna będzie miała, a kiedy innego wyjścia nie ma, tylko przez to małżeństwo, i to jeszcze z człowiekiem ani starym, ani brzydkim, nie ma znów czego rozpaczać!.... Niech sobie księżniczka przypomni ten romans francuzki, co tośmy go czytały. Jak się to tam ta Celina w tym swoim Arturze kochała na zabój! a cóż? przez ilu to ona przeszła różnych mężów i nie mężów, póki nareszcie się jemu dostała!...
Wesoła Józia spojrzała w zwierciadełko i poprawiła kwiatek we włosach.
— Ja to tam tak na seryo nie biorę tych miłości, szeptała cicho. Lubię kiedy się we mnie kochają i sama się durzę, ale żeby jednemu na całe życie się poświęcić — o! toby było za wiele! Jak Boga kocham!
Księżniczka westchnęła.
— Nie, nie — całując ją po rękach dorzuciła Józia — niech panienka to naprawi i trochę się nauczy bałamucić, bo bez tego w życiu się nie obejdzie. Niech się mu zdaje, że panienka go trochę kocha.... Aby prędzéj do ślubu, a potém — wio! Markiz nas porwie....