Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jesteś niegrzeczny, mój pułkowniku — rozśmiała się staruszka, — bo któż kobietom liczy lata, póki, jak ja, nie dojdą siwych włosów...
Gość skłonił się pociesznie, jakby się przyznawał do winy, i potarł tylko szorstkie swe włosy.
W czasie téj rozmowy Lambert, mało się jéj przysłuchując, zdawał się własnemi zajęty myślami. Kiedy niekiedy wejrzenie matki od roboty się podnosiło na niego, badało go i smutne wracało znowu do niéj.
Kamerdyner wchodził mając oznajmić, że podano herbatę, gdy za nim wsunął się do salonu młody mężczyzna, bojaźliwego jakiegoś ułożenia, dziewczęcéj skromności, ruchów nieśmiałych, zarumieniony — i u progu już zakłopotał się widocznie jak się ma znaleźć, kogo witać wprzódy, czy Lamberta, który siedział bliżéj, czy hrabinę, któréj wiek i powaga dawały pierwszeństwo.
Ubrany niepokaźnie, tak, że strój, zresztą najściśléj przyzwoity do solonu w godzinie poobiedniéj, mógł naprowadzić na wniosek, iż nowy gość ubogim być musiał; zresztą wydawał się mile i sympatycznie. Blond włosy bez pretensyi ułożone, przygładzone, otaczały czoło dosyć szerokie i wyniosłe, rzymski nos, niebieskie wypukłe oko, usta skromnie zaciśnięte,