Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

brzydzę niemi, tak jak nie przypuszcza nikt, aby tradycya galanteryi na mnie zatracić się miała!
Jestem na to skazana, bym była płochą. Będę taką czy nie, ludzie znajdą pozory do potwarzy. Pismo święte mówi o karze dzieci za ojców grzechy — ja to rozumiem najlepiéj, bo bo dźwigam brzemię, które wyniosłam z kolebki.
Biedna ja jestem...
— Żale i skargi, Liziu, nie zdały się nigdy na nic — przerwała Gertruda; — potrzeba szukać rady.
— Widzisz, że rozpaczliwie za nią gonię! zawołała Eliza, — że czekam zmiłowania bożego w postaci Lamberta i jego zacnéj rodziny. Jeśli mnie on nie uratuje! któż wie? powiem sobie może: — przeznaczenie — i pójdę gdzie fantazye poniosą.
— Liziu — nigdy! chwytając ją za ręce odezwała się przyjaciółka. Nie ten jeden człowiek może cię wyratować; z dobrą wolą każdego innego ty tą swą potęgą uczynić możesz czém zechcesz...
— Nie — a! nie! będę szczerą, mówiła Eliza. — Ja go kocham i szanuję. Z temi uczuciami w sercu miałabym siłę do walki z krwią, z trucizną wspomnień, z tą siłą tajemniczą, którą się dziedziczy. Z innym, ze słabszym, wzgardziwszy nim...