Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kochana mamo, rzekł — nie psujże swojego jedynaczka!! Najlepiéj zaś, nie mówmy o tych zadaniach wielkich, i zapomnijmy o nich...
Potarł czoło...
— Gdzie byłeś? spytała matka.
Lambert się zarumienił.
— Nie potrzebuję odpowiedzi, widzę już po rumieńcu — dodała staruszka. Byłeś u hrabiny Julii.
— Byłem — rzekł krótko Lambert — niestety! byłem!
— Dla czegoż, niestety? czy nie miałeś szczęścia oglądać oblicza pięknéj Elizy?
— Owszem! i to szczęście wywołało wykrzyknik.
— Miałażby dziś być mniéj uroczo piękną? pytała matka.
— Niestety! piękną była, zachwycającą, anielską, mówił Lambert, a widok jéj duszę mi przepełnił goryczą i smutkiem.
A — bo nie ma na świecie widoku boleśniejszego nad taką piękność anielską połączoną z taką płochością, z taką... nicością, z takiemi pojęciami...
Zamilkli oboje; staruszka patrzała na robotę, Lambert się przechadzał i wzdychał.
— Przypomnij sobie, proszę cię, odezwała się z wolna matka — com ci mówiła o hrabinie Julii i jéj córce, gdyś się tam wybierał ze mną,