Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ubolewała nad tém, że był zmuszony w takiéj porze, tak nagle opuścić Warszawę — a potém — jak słyszała — mimo woli — nazad powracać?
— Wątpię, byś hrabia bawił się wielce naszemi zabawami? Wolałbyś zapewne polować gdzieś w cichych lasach nadbużnych?
Coś ironicznego w głosie, milczącego Lamberta poruszyło i wywołało odpowiedź obojętną.
— Ja się wszystkiém jeszcze bawić umiem i z każdą koniecznością pogodzić!
— Jest to tak wielkie szczęście, że ja go panu zazdroszczę! odpowiedziała Eliza.
Wtém oglądając się w koło na mnogość kwiatów, któremi salon był ubrany, i obaczywszy u okna jakąś roślinę kwitnącą właśnie, a mało znaną, hrabianka wstała, aby się jéj bliżéj przypatrzyć. Hr. Lambert czy z grzeczności, czy mimowoli pociągnięty, poszedł za nią.
Za synem ukradkiem poszedł niespokojny wzrok matki, i czoło jéj się zasępiło; przeciwnie hr. Julia, która niby wcale nie patrzała na córkę, dziwnie była wesoła.
Przy kwiatkach zatrzymała się Eliza dłużéj może niż wypadało, sam na sam z hr. Lambertem, z którym śmiało rozpoczęła rozmowę.
— Zazdroszczę panu, powtórzyła, tego szczęścia, że się wszystkiém bawić i do wszy-