Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Używam, jak widzisz, téj szaréj godziny, która mojemu wiekowi miłą jest, bo i on sam szarą życia godziną!
Westchnęła i uśmiechnęła się razem....
Służący wszedł w téj chwili niosąc lampę, i postawił ją na stole przed kanapą. Staruszka wstała od okna, i gdy się wyprostowała, postrzedz było można, iż wiek, który nie odjął wdzięku jéj twarzy, nie pozbawił jéj też postawy wspaniałéj, ruchów swobodnych. Szła ku siedzeniu wyprostowana, żywo dosyć i nie okazując znużenia.
W mężczyźnie, na którego światło lampy padało, choćby jéj był nie nazwał matką, w rysach pięknéj jego twarzy, tym samym jéj wyrazie poważnym, rozumnym a łagodnym — łatwo poznać było syna nietylko ze krwi, ale z ducha. Piękność jego tylko była w całym blasku, gdy twarz matki miała starte jéj a niezatarte ślady. Hrabia Lambert jak ona ubrany był smakownie a bez wymusu, skromnie, z tą elegancyą, któréj się nikt nie uczy, kto jéj we krwi nie ma.
W oczach i na czole przy spokoju i rozumie, więcéj było życia i ognia, niż w twarzy staruszki, któréj ogólne piętno więcéj męzkiego miało wyrazu.
— Zkąd wracasz? zapytała, matka siadając na kanapie....