Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
56JÓZEF WEYSSENHOFF

Lubię bardzo dzikie róże.
Popołudniu mieliśmy jechać do lasu na rydze. Zajechały przed dom dwie bryczki, bo po wąskich leśnych dróżkach nie można było jeździć powozem.
Pan Zygmunt odezwał się do mnie:
— Może pan pojedzie z Tomaszem? I zwracając się do pani Aliny z komicznym, niskim ukłonem:
— A łaskawa pani może pozwoli sobie towarzyszyć? Ale pani Alina, rozejrzawszy się szybko po nas wszystkich i po bryczkach, jakby szukając natchnienia, odpowiedziała:
— Najlepiej wpakujemy się wszyscy na jedną bryczkę — tak będzie weselej — wszyscy razem.
Nie czekając długo, wskoczyła na kozioł bryczki, na której siedziałem już ja z Tomaszem, i ujęła lejce.
Panu Zygmuntowi uśmiech wykrzywił się jakoś zagadkowo. Skończyło się na tem, że pozostał w domu, bo przypomniał sobie, że ma dużo listów do pisania.
Pani Tomaszowa nie doceniała szwagra i nie ulegała jego wdziękowi. Widocznie istnieją antypatje we krwi, w instynkcie — i te bywają dziedziczne. Pani Alina, jak niegdyś jej matka, przyznawała starszemu Podfilipskiemu zaledwie niektóre zasługi. Instynkty kobiece nie zawsze są uzasadnione. Przeciwnie, pan Zygmunt nietylko był dobroczyńcą brata, ale i szczerym przyjacielem bratowej. Słyszałem od niego często gorące dla niej pochwały, zwłaszcza dawniej. Następnie mawiał, że ta kobieta rdzewieje w „parafjalnem nabożeństwie“.