Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
54JÓZEF WEYSSENHOFF

— O, już Alinka wstała — odezwał się Tomasz, i oczy zaiskrzyły mu się miłosnem rozrzewnieniem.
— To ruszajmy prędko — odpowiedziałem — im wcześniej, tem lepiej.
— Zaraz, poczekajmy parę minut na Zygmunta — rzekł Tomasz.
— A czy on idzie z nami?
— Nie — tylko, widzisz, łąka, od której zaczniemy, jest blisko domu, a jeżeli będziemy strzelali... on nie znosi hałasu przy obudzeniu — dostaje bólu głowy.
— Aha!
Zawsze uprzejmy pan Zygmunt ukazał się jednak niebawem, pogodny. Innemi drzwiami weszła pani Alina, w rannej sukience, świeża i miła. Chociaż podobna do matki, ma wiele wdzięku, tego osobnego wdzięku bardzo uczciwej kobiety.
— Ode mnie nikt nigdy raniej nie wstanie — rzekła wchodząc.
Pan Zygmunt ujął bratową za obie ręce, wyrażając bardzo ciepło uznanie dla dobrego wyboru sukni — i pocałował ją w policzek. Należało to widocznie do jego patrjarchalnych przyzwyczajeń.
Wybraliśmy się na dubelty, których okazało się mnóstwo. Kanonada trwała do południa, a gdyśmy zasiedli do śniadania, jeszcze echa naszych bajecznych strzałów brzmiały w opowiadaniach.
Ale spostrzegłem, że pan Zygmunt nie jest w najlepszym humorze, a pani Alina także wydaje cię czemś rozdrażnioną. Podczas gdyśmy polowali, zaszła za-