Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
34JÓZEF WEYSSENHOFF

i usta przy rozmowie i patrzy w oczy swemi zadumanemi oczami, jak adeptka, słuchająca mistrza. W tej koronie jasnych włosów widzi się ją zawsze blisko i jakby już, już gotową do nawrócenia.
— Ma widocznie zaufanie do ludzi, z którymi rozmawia, i nie spodziewa się krytyki.
— Czyż ja źle o niej mówię? Owszem — powtarzam, że ją bardzo lubię, wyjątkowo lubię, bo oprócz tego, że ładna, ma kokieterję oryginalną — właśnie ten rodzaj zaufania, który pociąga i do jej postaci, i do umysłu. Tylko jest nieostrożna i trochę dziecinna. Jakże można tak się ciągle afiszować?! Przecie ten Kostka nie pierwszy, o którym mówią; zawsze z kimś rozmawia à corps perdu, ma jakieś konszachty artystyczno-sentyinentalne, i zawsze z kimś takim — jakby to rzec? — lepszym, kogo można posądzić.
— Z kim-że ma przestawać? z nudziarzami, albo cały czas z księżmi, albo z tym panem małżonkiem, który ostatecznie...
— Jest gburem i idjotą — dokończył Podfilipski. — Nie, my się tu nie rozumiemy. Czy pan mnie posądza, że nie lubię kobiet ładnych, rozumnych i przystępnych? Przecie ja nie mam pod temi względami nic do zarzucenia pani Elizie, tylko mówię, właśnie przez życzliwość dla niej, że, szukając przyjemności poza domowem ogniskiem, które, w jej wypadku, jest kopcącym dymem z poleskiego torfowiska — powinnaby być ostrożniejsza. Niech sobie robi, co chce, ale poco mają ludzie tyle gadać?