Strona:PL Józef Trzciński - Baśnie z nad Gopła.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rodziców opłakiwały, a wszystko dla nie ujętej łani i psa kulawego. Wszelkie prośby ojca, matki i starych ludzi nie pomogły i szłoby tak dalej, ale Bóg choć nie rychliwy lecz sprawiedliwy; ukarał go straszną śmiercią, — myszy go zjadły.
Ze zamku ucieka na wyspę (dziś zwaną ogrodem Rzepichy) one za nim, — płynie łódką, one za nim, zwołuje wojska, a każdy zbrojny w miecz i cięciwę, — uderza sam na czele, na chmary mysie i o dziwo, z każdej przeciętej myszy, dwie — i tak bez liku coraz ich więcej.
Nareszcie tu, w tem miejscu kazał się spuścić w bani szklannej na dno Gopła, aby spokój znaleść, ale daremne schronisko. Nie mogąc znieść tego widoku, wybiegł znów na ląd, — do zamku, — i tu na tej drodze, tu, uległ przewadze, został zjedzony, — a towarzysze zbrojni opuścili go.
Od tego czasu zamek pusto stoi, tylko kruki i kawki mają tam swoje legowiska a puszczyk odzywa się złowrogo.
Oj, dziś jeszcze widują Popiela, po nocach późnej jesieni jakby potępieńca, uganiającego się za łanią, na karym rumaku, buchającym ogniem z nozdrzy.
Słychać skowyczenie psów, tętent koński. Naraz łania i psy gdzieś giną, a jeździec błądzi po moczarach, po trzcinach, szukając zguby.
Po chwili znów słychać psy i róg, znów cała czereda myśliwska wlecze się przez trzęsawiska, a wicher wciąż wyje, a Gopło się pieni. — A jak kur zapieje, nastaje cisza, wszystko gdzieś przepada.
Mówią, że w dzień odpoczywa, siedząc na koniu, otoczony psiarnią, na dnie Gopła. — Straszne rzeczy! ale prawdziwe, ja go sam widziałem. Boże zachowaj tej przyjemności, człowiek po tem tygodniami spać nie może.

∗             ∗