Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W ostatku, dodał pan Tomasz, dowiedziałem się rzeczy najważniejszej, to jest jak się ta sprawa wznowiła i zdaje mi się że zacnego pana Hubkę zażyję z mańki, puszczę z kwitkiem, a z Mylińskim sam się ułożę zgodnie i to za nie wielką rzecz.
— Cóż to, jakim sposobem? zapytał kupiec, przyznam się wam panowie, że u was tu na wsi nic nie rozumiem, ani prawa, ani spraw waszych. Jak się można układać mając czem zapłacić, a czując że się sumiennie należy?
— Pozwól pan, należy się z ziemi, z majątku, układając się robisz pan dogodność i targujesz się o nią. Lepiejże by im było trzydzieści lat się ciągać sądach?
— Krzywo! krzywo! kochany panie Tomaszu, wykręty! zawsze to jurystowskie sztuczki.
— Ale pozwólże pan mi dokończyć, a dopiero sądzić będziesz.
— Czemu nie? kończ Asindziej! ale wątpię żebyś z takiego założenia na dobrą drogę wyjechał.
— Rzecz jest taka, począł Parciński nie dając się zniecierpliwić: Mylińscy, których własnością są te sumy bajońskie, podupadli tak, że w ostatniej niemal są nędzy.
— A na Boga miłego! tem ci gorzej.
— Niech też mi pan przez minut dziesięć nie przerywa, zaczął prosić plenipotent i położył zegarek na stole.
— Zgoda!
— Hubka, który zwąchał gdzieś wiadomość o tym procesie i wiedział że ojciec Mylińskich z torbą skończył, dobrze z nami ułożywszy się o dyferencją, osnuł