Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pościeli uczuł zgryzoty sumienia, chce krzywdę nagrodzić, woła mnie, prosi i zaklina o przebaczenie.
Zawahałam się w pierwszej chwili, zdało mi się żem ujrzała przed sobą dziada z gniewem powstającego z grobu i zakazującego podać dłoń swym zabójcom; ale wprędce uczułam, że nie godziło się umierającego odpychać. Porzuciłam wszystko, przybyłam tutaj i choć złamana tym widokiem, nie żałuję swego kroku, bom widziała co rzadko, szczery żal i pokutę...
— Więc hrabia się nareszcie opamiętał?
— Zdaje mi się że dziekan, zacny ksiądz, dawny jego znajomy, który zawsze usiłował go na lepszą wyprowadzić drogę, był tej odmiany sprawcą... Ale cokolwiek ją spowodowało, pięknym to było obrazem mocy wiary nad człowiekiem, w którym do szczętu nie zgasła. Dopóki jest jej choć trochę, choć iskra pod popiołem, jeszcze się ogień święty może rozniecić. Zastałam go zmienionego okropnie, ale przytomnego, widać było że męczył się ze śmiercią, która już na nim zimną dłoń położyła. Wyciągnął do mnie rękę w milczeniu, łzy mu się z oczów potoczyły, nie rzekł słowa, tylko z gorączkowym pośpiechem oddał mi jakiś złożony papier i upadł płacząc na poduszkę. Nie wiedziałam co się ze mną działo, tak byłam przejęta i poruszona. Wzięłam papier machinalnie nie wiedząc co to znaczy, siliłam się na rozmowę obojętną, wesołą nawet, ale Sulimowski po chwili kilka słów wyrzekł prosząc mnie abym pozostała u nich i powiedział że chce spocząć; kilka dni żył jeszcze przy mnie i te ostatnie godziny całą jego przeszłość zatarły może w oczach miłosiernego Boga. Pracował nieustannie usiłując naprawić wszystko złe, jakie mógł zrobić w ciągu życia;