Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Już ja w tem że waszę cześć odzyskałbym wam za miesiąc, a wy odstąpilibyście tych papierów...
— A ta cząstka byłaby bez długu i nasza, całkiem nasza z chłopami, z ogrodem, z domkiem gdzieśmy się urodzili... z pasieką... przerywanym głosem mówił powoli Kasper, przed którym jak sen stawało porywające marzenie, co ciągnie człowieka do miejsca, gdzie stała jego kolebka.
— Wszystko, wszystko bym wam odzyskał, rzekł Hubka, dałbym wam ładuy kawał chleba, ojcowiznę! pomiarkujcie, poradźcie się, a prędko! Bywaj Waćpan zdrów!
— I to pewno Jaśnie panie? nie mogąc utaić wzruszenia, wykrzyknął Kasper Biały.
— Wiesz że nie żartuję, ruszaj, myśl i powracaj, masz wóz i przewóz.
Tych słów domówiwszy Hubka odwrócił się do karafki z piwem, a leśniczy z ukłonem wyrwał się z izby i pospieszył do swoich.
Ażeby pojąć jak ten prześlicznie osnuty interes chciał przyprowadzić do skutku pan Hubka, grosza z kieszeni zań nie dając, wiedzieć potrzeba, że część Mylińskich w Podbereziu zostawała w administracji tylko dla tego, że nikt w rachunki szczelniej nie wejrzał, za uciśnionemi się nie ujął, a sam pan sekretarz Marszałkowski pod cudzem imieniem w niej gospodarował. Hubka więc mógł łatwo z plenipotencji dotrzeć o kalkulacją i odzyskać Podberezie bardzo małym kosztem. Uśmiechało mu się to tem bardziej, gdy z papierów dostrzegł, że pretensja Mylińskich do Zakala, wprawdzie zadawniona i dawnościami przybita, była czysta i pewna. Kręcielstwo tylko i przemoc Sulimowskich zniweczyło ją, a