Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je sznurkami pospiesznie, a Hubka popijając piwo w milczeniu się przechadzał po izdebce słowa nie mówiąc, nareszcie splunął, chrząknął, usta nadął i rzekł:
— Co to? u ciebie to szpargały, wy z tego nic nie zrobicie, ale jakby kto inny koło tego chodził, mógłby jaki grosz kapnąć. Serce biło Kasprowi, że ręce drżały, że sznurka którego trzymał zawiązać nie potrafił.
— A cóż robić Jaśnie panie?
— Albo ja wiem co tu robić? ruszył stary ramionami, rzucić w piec i po wszystkiem.
I znowu długie ciężkie nastąpiło milczenie, szlachcicowi łzy jak groch kapały na papiery...
— Ta! gdyby nie to że człowiek ma litość i serce, co grunt, cha! cha! odezwał się Hubka siadając poważnie — nigdyby za to nie warto rąk zaczepiać; — ale wy biedni jesteście, a was podobno troje?
— Czworo, Jaśnie panie! bo Klarusia siostra czwarta.
Tem ci gorzej!... Trzeba by wam poradzić jakoś, choć to trudno. Ot tak, mosanie, ja zresztą wziąłbym się za ten interes, ale tu trzeba pieniędzy i wiele pieniędzy i wiele pracy, a mało może być zysku... co wam myślicie dam?
Kasper słuchał związując chustkę, nie śmiejąc rzec słowa.
— Hm! hm! odezwał się niby namyślając Hubka, jeśli chcecie to tak zrobimy: ja wam wykupię i odzyszczę waszę cząstkę w Podbereziu i oddam czystą, a wy mnie ten interes odstąpicie. Może na tem stracę, no! ale dziej się wola Boża! Poradź się waść ze swymi braćmi, z siostrą, podumajcie... jak chcecie...
— A kiedyż by to było? nieśmiało spytał Kasper, który i obawiał się i cieszył i nie wierzył...