Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mówię ja że mi źle, uchowaj Boże, ale wszakże lepiejby być mogło. Ojciec nasz, dziad, byli w lepszym bycie, gdyby nie hrabia Sulimowski, mielibyśmy kawałek chleba.
— A nie napijesz się waść wódki? spytał Hubka podnosząc kieliszek do góry.
— Dziękuję, kaszel dusi, wódka nie pasuje.
— Dobrze waść robisz że wódki nie pijesz, a my panie Atanazy powtórzym, czy co?
Powtórzyli istotnie i dawny rządca i ekonom po dobrej czarce młodej starki.
— Tak! tak! bieda na świecie! mruknął zatykając flaszkę Hubka; no! cóż robić? Ale jakże to było panie Kasprze, żeście stracili wszystko?
— Ot jak było! mieliśmy wielką sumę na Zakalu.
— Na Zakalu? spytał Hubka niby pytając, niby notując, hm! na Zakalu, mówisz?
— Chcieli hrabiowie kończyć o to układem, coś nawet dziadowi dawali, nie zechciał, bo to był panie jeszcze ze starych ludzi, co to albo wszystko albo nic. Procesowali się i ojciec i dziad i przyszliśmy do tego co pan widzi, że się tułamy po świecie.
— Hm! hm! to ciekawa historja!
— Ojciec jeszcze miał parę chłopów w Podbereziu, ale to do tej pory w administracji, a co dłużej, to więcej rośnie długu, już mówią że sprzedadzą; niech sprzedają, ja nie głupi dopominać się swego.
— To ciekawa rzecz! powtarzał Hubka ciągle nie wiedząc jak do zapytań dalszych przystąpić. A ten proces z Sulimowskim, toście przegrali zupełnie?
— Gdzież tam panie! jeszczeby to się było ciągnęło, gdyby nie z takim panem, ażeby był grosz, ale jak