Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dał o czem innem, powrócił do domu i począł układać plany.
— Że Mylińscy ubodzy temci lepiej, łatwiej nabędę ich pretensją; ale gdzie ich szukać, jak ich znaleść? To sęk!
Po dość długich przemyśliwaniach podsyconych nieustannemi szklankami piwa, które Hubka bardzo lubił, wypadło że trzeba się udać do Supełków.
— Oni tam długo siedzieli, rzekł sobie pan Piotr, muszą coś o tem wiedzieć; a że Balów cierpieć nie mogą, będą radzi gdy im stołka przystawią. Sama zna cały świat, musi o tych Mylińskich wiedzieć.
Nie był jednak tak niezręcznym nasz spekulator żeby wprost i umyślnie pojechał do Supówki, wybrał się do miasteczka o milę leżącego za folwarkiem hrabiego, spóźnił się umyślnie, a że z dawna znał się z byłym rządcą Zakala, zajechał do niego na noc. Samego nie było w domu, żonę tylko zastał i córkę; a że go szanowano jako człowieka majętnego i w pożyciu łatwego, rada mu była gosposia, która na wszystkich wdzięków swoich siły próbować była zwykła.
Po herbatce, po długiej gawędce o Zakalu, do której przysypywał żaru i węgla pan Piotr, coś się niby przypadkiem zgadało o ciężarach na tym majątku.
— A wiesz pani, odezwał się Hubka, żeśmy im zabrali dyferencją?
— Całą, zakrzyknęła rządczyni z radością, całą?
— Tak jak całą. Zakale teraz pięć groszy nie warte.
— Dobrze mu tak temu przybłędzie! zawołała gorąco Supełkowa, ofiarowałam się na odpust piechotą jak ten żyd wyjdzie z kijem z majątku.