Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hubka był jednym z tych ludzi nieprzeźroczystych, w których na pierwszy rzut oka nic dojrzeć nie można; wziąłbyś ich za pospolite stworzenia, bez myśli a nadewszystko bez żadnej przebiegłości, coś na kształt tych zielonych pajączków którym sukienka wybornie posługuje do utajenia się wśród liści i trawy. Takim był właśnie ów gruby, głupowato się uśmiechający, niezgrabny i niepozorny pan Piotr Hubka... Jednakże powierzchowność jego zupełnie zawodziła; chytry, przemyślny, uparty, nieumiejący się ani zrazić ani zniecierpliwić, szedł do celu jak kret pod ziemią, niewidocznie, cicho, i kiedy już swój pagórek wysypał, dopiero się o nim dowiadywano. Za płaszczyk służyła mu głupota i niepozorność.
— Mylińscy! Mylińscy! mówił sobie ciągle, gdyby to się co o nich dowiedzieć można, tak żeby nikt się nie domyślił dla czego? Pojedziemy do podsędka...
To powiedziawszy siadł na bryczkę i ruszył do Dębna, ale w ciągu całych odwiedzin nic o Mylińskich, a nawet o Zakalu nie wspomniał. Dopiero pod koniec naprowadził rozmowę niby przypadkiem na słyszaną wzmiankę procesu.
— Czy pan podsędek co o tym interesie słyszał? zapytał obojętnie.
— Jakże nie, rzekł deklamując Hurkot, ale to stare dzieje, końca i początku nie wiem. To tylko pewna, bo mi to swego czasu najlepsi prawnicy mówili, że Mylińscy mieli najzupełniejszą słuszność za sobą: ci ludzie do reszty upadli tą sprawą, zubożeli słyszę i dzieci starych Mylińskich służą gdzieś za ekonomów i pisarzy.
Tyle tylko na ten raz mógł się pan Piotr dowiedzieć, ale i to nie wielką było dla niego zdobyczą, zaga-