Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

proś tam, żeśmy dotąd nie byli... juściż będziemy w Zakalu.
— A ha! a ha! zaśmiał się pan Bal, zacierając ręce, rozumiem, potrzebują pieniędzy!
Moszko śmiał się na równi z panem, ale pilno było tem zwycięstwem na wpół już dokonanem pochwalić się panu Erazmowi i pobiegł z niem do żony.
W istocie u podsędków zaszła nagła zmiana po oświadczeniu się i zaręczynach pana Teofila; dopięli głównego celu, wydawali córkę za Zmorę, dali już poznać swoję siłę przybyszom, jak ich zwali, chcieli teraz spróbować, czy pierwsi ku nim się skłaniając, nie utargują co na nich. Jednego wieczora rzucił myśl pierwszą podsędek, zakrzyknęła pani, rozprawiali długo, ale skutkiem rozmowy było, że myśl wyrastać poczęła po cichu. Ubrano ją w najszlachetniejsze pobudki, żeby się na niej nikt nie poznał.
— Po większej części to co na nich mówią, szepnęła pani, mogą być plotki, zresztą przekonać się trzeba nim osądzim. Pospieszyliśmy się. Mieli czas poznać co my tu znaczymy... Wartoby się do nich zbliżyć, potrafią spodziewam się ocenić krok ten.
Ale na pierwsze słowo wyrzeczone przed Zmorą oparł się temu pan Teofil całą siłą, a że to było przed weselem, podsędek i żona ustąpić musieli.