Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może też to nie było ich myślą, rzekł Pancer.
— Jakto! żebracy mi wyśpiewali jaką im dano instrukcją. Ale zobaczy podsędek jak mu wytrę kapitułę! Będą się gniewali na kazanie! niech się gniewają; nie mogłem wytrzymać ze zgrozy! Jeszcze czego nie stało! teatr mi zrobią z Bożego domu! Ręczę, że to podsędkowej robota. Ale dobrześmy im nosa utarli. Ta zacna kobieta znalazła się ślicznie, przykładnie, gdyby nie kościół, byłbym ją w rękę pocałował.
Gdy się to dzieje w plebanii, na drodze do Dębna, do Burek i Brogów wrą w powozach rozmowy, krzyżują się wymówki... Wszyscy uczuli że się im nie udało, każdy zrzuca winę na drugiego...
— Ja zaraz mówiłem że to się nie godzi, woła podsędek, ale waćpani uparłaś się.
— Ja się uparłam, a któż ludzi ustawiał?
— Prawdę powiedziawszy, odzywa się Dankiewicz — podsędek zrobił głupstwo.
— Jak zawsze, szepcze z domu Kościńska.
— Wzięli nosa i potężnego, śmiał się Hubka łubianemi sankami prąc do domu... cha! cha! cała historja.
W początku państwo Balowie milczeli chwilę, widać było na twarzy samej i Lizi wzruszenie tajone, nareszcie łzy puściły się z oczu biednej...
Bal siedział niemal osłupiały, nie mogąc pojąć co to się stało, ani sobie wytłumaczyć. Zaczynał przypuszczać, że pomimo uczuć jakie przyznawał wsi mieszkańcom, znajdowali się tu i mniej dobrzy, mniej cnotliwi ludzie... domyślał się nieprzyjaciela, ale nie wiedział jeszcze ilu ich przeciwko niemu było.
Staś wrzał i szukał tylko w głowie powodu do uczciwego ujęcia się za matką i za siostrą. W istocie