Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go zapozwać nie śmiał nawet. Ten tedy, cha! cha! kniaź Teodor zajął pierwszy jure caduco kawał Radziwiłłowszczyzny, kopce nowe posypał, dęby i sosny rubieżne z krzyżami porąbać i popalić kazał, a na gruntach cudzych wieś Ciemierną założył... Książęta Radziwiłłowie zanosili ciągle manifesta de violentia, ale póki kniaź Teodor żyw był, ani mu kto śmiał w oczy zajrzeć. Dopiero po jego śmierci, choć to jeszcze dawność była nie zaszła, rozpoczęły się wizje na gruncie i sprawa, ale ta po dziśdzień się ciągnęła.
— Jakto? przerwał pan Bal, więc panowie nietylko lasu ale i gruntu na którym Ciemierna stoi, dopominać się myślicie?
— A tak jest! cha! cha! odparł pan Hubka... Rzecz w istocie tak się ma.
Kupiec ruszył ramionami.
— Zresztą co się tycze wioski, brzegu i kawałka zarośli, książęta nie będą przy tem stali, dodał plenipotent, ale co się tycze lasu.
— Mnie sprzedając podano całą dyferencją jako słusznie należącą do Zakala.
— Cha! cha! to się to podaje, a na gruncie inaczej się rzecz ma, odparł swoje ulubione powtarzając wyrażenia pan Hubka.
— Pozwól mi pan wezwać tu rady i światła mojego plenipotenta i przyjaciela pana Parcińskiego, rzekł po chwili namysłu Bal, ja za mało znam i majątek i procedurę tutejszą.
— Wola pańska! cha! cha! choć możebyśmy się bez pomocników obeszli, krzywiąc się dodał Hubka, rzecz jasna, pogadalibyśmy i kwita.
— Pośrednik nigdy nie zaszkodzi, rzekł z uśmie-