Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I nie raczyłeś hrabio wstąpić do mnie?
— Jakże chcesz? z przeciwnej strony jadąc?
— Więc wstąpisz?
— Zobaczymy, chciałbym szczerze.
— Między nami mówiąc, podchwycił pan Teofil, mógłbyś mi zrobić wielką przysługę.
— No! cóż takiego? byle nie pieniądze.
— Czyżbym o nie hrabiego prosił?
Hrabia się rozśmiał szerokie usta stulając po swojemu. — No! cóż?
— Nie wiem czy mi się na co przyda, ale cóż to szkodzi? Chciałbym z nowemi panami Zakala zrobić znajomość; wolałbym żebyś ty mnie hrabio zaprezentował niż kto inny i jako kuzyna.
Hrabia mrugnął jednem okiem.
— Ha! już masz projekcik?
— A ba! nie taję się z tem, przyszło mi to na myśl, gdym dziś zobaczył panienkę. Czas przecie skończyć!... Sądzę że ci państwo, gdyby im się piękne połączenie trafiło, daliby dobry posag, panna wcale ładna, ludzie przyzwoici.
— Żebyś wiedział co u nich za przepych! dodał Sulimowski kręcąc głową.
— Nie stałoby go wkrótce, jakby zaczęli Zakala kupować.
Hrabia się zmarszczył.
— Na honor nie rozumiem co wy sobie myślicie, to majątek za psie pieniądze sprzedany!
— No, no, dajmy temu pokój. Ale mnie hrabia zaprezentujesz?
— O i owszem, jeżeli nam z kościoła nie uciekną. Wszak jest i syn? spytał cicho.