Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się nie dziwuję, choć i ten rozsądniejszy tu by być powinien, ale na czyim wózku jedzie, tego piosnkę śpiewa; ale on! czas by mieć rozum.
Dosyć, że tak cały wieczór rozmyślał pan podsędek dosyć zakłopotany, nabierając jednak jak mógł otuchy, gdyż za przesadzone wielce uważał doniesienia sąsiada i żyda.
— Kiedy tak, rzekł nareszcie, biorąc ogromny niuch tabaki z przechyleniem głowy, przed adwentem jeszcze dam wieczór i zakasuję tego jegomości. Wapno sprzedane, zieleniak jest, cielęcina się kupi, niechaj znają że umiem się pokazać kiedy chodzi o honor! Zobaczymy kto tu pierwszy być ma, czy ten jakiś przybysz niewiadomego rodu i pochodu, czy ja z dawna osiadły i rej wodzący w okolicy.
Były to tylko marzenia, ale jak pełne groźb dla przyszłości!
Pan Porfiry nie ograniczając się Dębnem, przed wieczorem jeszcze pospieszył chcąc odwiedzić koniecznie państwa Dankiewiczów w Burkach, pana Teofila Zmorę w Brogach, a zanocować u Jasia Pancer’a.
Państwo Dankiewiczowie byli to ludzie średniego wieku, jednej wioski nadkąszonej dobrze dziedzice, bezdzietni. Sama pochodziła z Kościńskich i była pewna, że familja jej wielkim jaśniała splendorem. Dworek u nich pod słomą, staroświecki, ale drzwi jego stały otworem, aż się spaczyły, poczciwe to były serca, ale... ludzkie. Obojgu dokuczała próżność. Walcząc o lepsze z państwem podsędkowstwem nadtracili się już dobrze i nie przestawali boju.
Domy Hurkotów i Dankiewiczów były na stopie sąsiedzkiej przyjaźni, choć w istocie po cichu się gry-