Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomocnik, i cały wór różnych spraw i groźb wysypał. Radź mi pan, bo nic nie rozumiem.
— Gdzież są papiery?
— Nie zostawił mi ich.
— Widać że nie było nic ważnego, byle nie było zaległości, reszta fraszki.
— Ale możeszże pan zabawić tu z nami, żeby nami się zaopiekować, póki się z naszem nowem położeniem nie oswoim?
— Nie będę się drożył, odparł pan Tomasz otwarcie, nie wiele mam zajęcia, zostanę na jakiś czas najchętniej.
Pan Erazm rękę jego uścisnął, wielki ciężar spadł mu z sarca...
Tylko co usiedli, gdy znowu zaturkotało, zaburczało, wszyscy się zerwali do okien i ujrzano jasno-żółtą malowaną bryczkę, czterma karemi zaprzężoną końmi, z kozakiem na koźle, która przywiozła nowego gościa. Był to słuszny jakiś mężczyzna w burce także, z wąsami, głośno o pana rozpytujący się na ganku.
— A! to pan Szaławiński! zawołał nowo przybyły, poznaję po żółtym rydwanie, po czarnych rumakach i po sławuckiej burce.
— Któż to? spytał Bal z bojaźnią już.
— Obywatel tutejszy, sąsiad pański, ciekawa figura, wściubski, ciekawski, plotkarz, stary kawaler, nie lubiący domu i szukający nowych znajomości. Ma dziesięciu chłopów za Horyniem...
Nie miał czasu tej charakterystyki dokończyć, gdy się podniosła portjera i słuszny mężczyzna lat czterdziestu kilku ukazał się na progu. Ubrany był w czarną czamarkę krojem extra wiejskim zrobioną, w popielatą