Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kły; starsi z gromad przybyli pożegnać dziedzica i podziękować mu. Pospieszył wyjść pan Erazm, wypalił do nich z mazowiecka oracją bardzo czułą, której nie mógł wyłożyć leśniczy, bo pan Bal rozrzewniony zbyt szybko mówił, pochwytano więc tylko słowa i to w najdzikszy sposób sobie wytłumaczono. Rozchodziły się wieści nawet że pan Bal strasznie groził i zapowiadał, że nie będzie taki jak hrabia, że przykazywał posłuszeństwo i t. p.
A że co najdraźliwsze to się najlepiej pamięta, ponieśli z sobą odchodzący ludzie do chat pogłoskę o straszliwym nowym dziedzicu, którego nazajutrz młodzież opisywała najpocieszniej przezywając kuropatwą.
A że kupiec widział tylko ukłony, schylone głowy i pokorne miny, daleki był bardzo żeby się setnej części prawdy był domyślił.
Po objedzie tegoż dnia przyszła odpowiedź od pana hrabiego. List ten wart jest ze wszechmiar nietylko dosłownej kopji, ale nawet fac-simile, gdyby to nie było zbyt kosztowne. Ogromny plaster z pieczęcią herbowną z Sulimą, Orłem, Rogalą, Pogonią, Lisem i mnóstwem innych kolligacyjnych znaków złączonych potężną hrabiowską koroną nad książęcym paludamentem zdobił jedną stronę koperty niezgrabnej z szarego papieru.
Bal szarpnął niespokojnie pieczęć, rozdarł papier, otworzył i spodziewając się w jasnej jak słońce sprawie, krótkiej i kategorycznej odpowiedzi, co następuje wyczytał:

Wielmożny Mości dobrodzieju!

Ulegając usilnym prośbom jego, zgodziłem się na pozbycie majątku, szacownego dla mnie jako pamiątki