Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uprzejmie, odjechał; tylko na wychodnem szepnął panu Balowi:
— Niech pan rządcy tego nie przyjmuje, to na nic. Ja się pójdę zobaczę z pomocnikiem i potrafię z nim pogadać, on sobie zaraz pojedzie. Bądź pan spokojny. Ja sługa pański, dodał z ukłonem, a mam nadzieję, że mnie za to z chaty ojców nie wypędzicie, ugodzim się i ja się Jegomości przydam.
— Dobrze panie Hercyk, — odparł Bal, — nikomu nie chcę być przykrym, a wdzięcznym każdemu być umiem.
— Nu! bądź pan spokojny, cicho powtórzył Moszko, ja przejdę na folwark.
Nałożywszy wysoką czapkę na głowę, Moszko powolnym krokiem skierował się ku domowi, zajętemu teraz przez rządcę, ale że w tej stronie stał wózek jego, miało to pozór, że szedł wsiadać. Powoli się trochę do tego zbierał tak że Supełek miał czas wybiedz i zawołać:
— Panie Hercyk! panie Hercyk! a do mnie na szklankę herbaty nie łaska?
— Upadam do nóg... ale czasu nie wiele mam.
— Na chwileczkę.
Tak tedy zaproszony, czego z góry był pewien, rachując na to, że nie sam wejdzie ale przyciągnięty zostanie, stary żyd wkroczył poważnie do państwa Supełków, gdzie przy kipiącym samowarze, gorące właśnie traktowały się kwestje. Na widok żyda, o którym nikt nie wiedział za jaką pójdzie stroną, jakby się porozumieli przytomni, sza — ucichła rozmowa, twarze powlokły się nieprzejrzaną obojętnością.
— A co, panie Hercyk, odezwała się rządczyni, mamy nowego dziedzica.