Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

paskiem się ściskał, bo go trzęska całodniowa jazda niezmiernie zmęczyła.
Cała dyferencja składała się z prześlicznego owego lasu i z żalem z niej przebrali się znowu na krzaki zakalańskie, na pustki pozarastałe brzeźniakami i sośninką. Tu i owdzie resztki pieca smolanego, dziegciarni, potażowe wzgórza fusów zielenią obrosłe widzieć się tylko dawały. Pan Bal w początku brał je za tumulusy, za starożytne wały i okopy rzymskie, ale nieubłagany leśniczy rozbijał te złudzenia, doskonale objaśniając którego roku gdzie smołę pędzono lub potaż gotowano.
Krzakami, piaskami, już o mroku dojechali do Ciemiernej, wsi większej nieco od Borowicy, mniejszej od Zakala, z wielką cerkwią, mieszkaniem parocha i ludem zamożnym. Dawniej była tu binduha, to jest brzeg, na którym wyroby lasów wiązano i przygotowywano do spławu, ale teraz, gdy towar wyrobiony został do szczętu, pamiątka tylko została. Z Ciemiernej mnóstwo ludzi szło co roku na flis i ci apostołowie cywilizacji przynosili z sobą do chat czarne kapelusze, powieści o dalekim świecie i skłonność do hulanki.
Wpływ ich jawny już był w całej wiosce, której ludność nie chowała się przed obcemi jak Borowiczanie, łaknęła zarobku, stroiła się wykwintniej i wyglądała czyściej. Nie mieli już czasu zatrzymać się w Ciemiernej, rzucili tylko okiem na główną ulicę, na cerkiew i dworek plebana staremi otoczony drzewy, na karczemkę schludną, w której mieszkał szwagier Moszka Hercyka i popędzili dalej.
Droga swą nowością podobać się mogła, była to wijąca się po wybrzeżu Horynia ścieżka, utrzymująca