Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak skutecznie, poszedł żonę pożegnać i siadł na bryczkę niecierpliwy objeżdżać swe państwo. Staś i Krużka towarzyszyli mu konno.
— Proszę no pana, rzekł leśniczy, zastanawiając się zaraz przy pierwszych wrotach i kręcąc wąsa z powagą, niech mi wolno będzie wiedzieć intencję Jaśnie pana: Czy pan życzy sobie objechać dziś wioski i ogólnie obejrzeć Zakalańszczyznę, czy tylko granicę, czy nareszcie zechce powoli dokładnie, z kolei porządkiem rewidować wszystko? Muszę bowiem Jaśnie pana przestrzedz, że co ma najlepszego ten majątek, to rozległość, prawda ziemia niekoniecznie, las djabli wzięli, ale hulać jest gdzie. Służyłem ja panie w wojsku i pamiętam jakeśmy się po Niemczech włóczyli, bywało nie jedno księstwo niemieckie ledwie rozpędziwszy się człek by nie przeskoczył, ale tu!
Pan Bal rozśmiał się tak serdecznie, tak radośnie, a tak był porównaniem uszczęśliwiony, że gdyby był mógł, byłby leśniczego z wózka porwawszy się uścisnął.
— Jak pan się zowiesz? spytał.
— Józef Krużka! Jaśnie panie. Józef Krużka.
— No, więc panie Józefie, zacznijmy od ogólnego oglądu, a potem szczegółowy.
— Dobrze więc, czy w lewo czy w prawo?
— Zawsze w prawo! odezwał Bal, śmiejąc się.
Wózek potoczył się tedy po piasczystej drodze do Borowicy. Po drodze Bal całą uwagę zwrócił na to co go otaczało; pytał nieustannie. Minęli zasiewy ozime dosyć licho zieleniejące na piasku, potem wydmę, las krzakowaty mizerny, grobelkę okropną i w dali pokazała się Borowica, także nad Horyniem jak Zakale i Ciemierna położona, ale na wyższych jeszcze nie upra-