Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Supełek nie zrozumiał.
— Osiemnaście razem, czy po strąceniu kosztów? powtórzył wyraźnie kupiec, zbliżając się.
— Ale wszystkiego panie i ze smołą, z gontami, z drzewem, z flisem, het precz.
— To być nie może!
— Niech Jaśnie pan spojrzy w regestra.
— Prawda! prawda! mówili mi że majątek in grudo! że potrzebuje nakładów, ale doprawdy nie spodziewałem się żeby był tak opuszczony.
— Już to Jaśnie panie, z cicha podszepnął rządca, nie wiele tu i nakładem zrobić i głową, kiedy ten szelmowski piasek i nic więcej.
— Chcesz mówić glinka.
— Nie wiem dla czego Jaśnie pan to nazywa glinką, ale tu jej nie ma wcale.
— Glinka, powiadam Waćpanu... Na wszystko jest rada... nawóz, nowe sposoby; czytałem wiele o guano, sprowadzim guano, sprowadzim pudrettę... musi rodzić..
Rządca który jak żył tych wyrazów nie słyszał, zastanowił się, a pan Bal z uczynionego widocznie korzystając wrażenia, dodał żywo:
— Polepszenia na wielką skalę! sprowadzenie agronoma z Marymontu, zakupienie bydła i owiec, gorzelnia, cukrownia, browar, w którym piwo bawarskie zrobimy! guano! płodozmian! majątek poprawi! Wiele jest gorszych po świecie... na to tylko głowy potrzeba!
Ten wykrzyknik był skutkiem czytania rozpraw agronomicznych, któremi się jadąc objadał w drodze pan Erazm i naturalnie nie znając nic praktyki gospodarskiej, chwycił tylko najostatniejszych teoryj.
— Gdzieżeś się Waćpan uczył gospodarstwa? spytał,