Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Waćpan tu już oddawna jesteś?
— Lat dwanaście, Jaśnie panie.
— A więc znasz dobrze Zakalańszczyznę?
— Zdaje się, Jaśnie panie.
— Możesz mnie o wszystkiem objaśnić?
— To pewna że nikt lepiej nie potrafi.
— Nadewszystko proszę Waćpana o szczerą prawdę, nic nie malować.... szczerą i gołą prawdę. Co to za majątek? o ile mogłem miarkować z inwentarzy, zdaje mi się bardzo dobry!
— E! już to Jaśnie panie, odchrząknął Supełek... w inwentarzu wszystko się ładnie wydaje, ale niechno zobaczyć przyjdzie na gruncie! Jam tu wyłysiał od gospodarstwa tego.
— To tylko pochwala gorliwość jego. — Wysiewy piękne?
— Tego roku ozimina licho poschodziła.
— Ozimina! przebąknął pan Bal, przypominając sobie znaczenie wyrazu, z którym się niedawno oswoił. A wiele posieliście pszenicy?
— Gdzież tu proszę Jaśnie pana siać ją, kiedy to szczery piasek...
— Chcesz mówić glinka... trochę z piaskiem.
— Gliny u nas nie ma...
— Tak! ale ten gatunek piasku widać zowią gdzieindziej glinką, dodał Bal. Supełek miał wielką ochotę się rozśmiać, ale się powstrzymał. Grunty więc piaseczkowate?
— Piasek, Jaśnie panie, szczery piasek...
— Ale urodzajny! omłoty piękne...
— Tak, bywa korzec, bywa i ćwierć, ale nigdy więcej.