Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogło, że ściany tylko i dachy zostawił, kłódki nawet przy spichlerzu i lochu były pożyczane.
Ani jednej krówki w oborze, ani śmietanki do kawy, ani masła do kuchni, ani siana, ani owsa, ani chleba. Bal szepnął sobie po cichu: szalenie ekscypowali, ale zaraz dodał: to sprawa ludzi, wielki pan nie mógł się wdawać w te drobnostki... ale niemniej wszystko kupić będzie potrzeba... No! to się kupi!
Późnym wieczorem powrócił rządca do Zakala, choć nie wiele wskórał w podroży, bo same obiecanki przywiózł od majstrów i posiadaczy materjałów. Gonty tylko dla pana Bala kupił drogo u pana Bala... Nim poszedł do niego, choć dwa razy po niego przysyłano, naradził się wprzódy z żoną.
— Słuchajno serce, rzekł, będzie się mnie ani chybi pytał o majątek, co ja mam jemu powiedzieć?
— Najprzód, Hilarciu, odparła głaszcząc go pod brodę, masz wielki rozum żeś się mnie zapytał... Powtóre, zwąchałam, że nic ani wsi, ani gospodarstwa nie rozumie, nie dziw, mieszkał w mieście całe życie.. Można więc mu będzie wmówić co się zechce...
— Ale pomiarkujmy no co lepiej i jak mu to mówić?
— Mój kochany, tu rzecz jasna, kiedy doktor przyjdzie do chorego, zawsze mówi że niebezpieczny; jeżeli go wykuruje większa wdzięczność, jeżeli umrze jest się czem wymówić... Rządca zawsze powinien mieć na języku, że majątek nic nie wart...
— Oj! jaki to ty masz rozum lubeńko, pokręcił głową Supełek.
— Druga rzecz, odezwała się żona chodząc po izdebce z założonemi w tył rękoma, że nam koniecznie potrzeba ich zrazić, żeby tu nie mieszkali... Jak pojadą do