Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szkać czy nie, co nam szkodzi, że dom dla nas zrestaurują? Ruszaj, zamawiaj, kupuj, a nie zapomnij o sobie... mówił, że pieniądze ma, zapłaci dobrze. I te gonty nasze coś miał sprzedać żydom, sprzedaj jemu...
— A jak się wyda?
— No! to co! albo się wypłaczę, albo go wyłaję i pojedziemy do hrabiego. Nie bój się, z taką żoną jak ja nie zginiesz. A teraz słuchać go potrzeba tylko, kiedy to lubi, a drzeć co wlizie; poczekawszy poddamy mu coś takiego że wyleci.
Po tej króciuteńkiej naradzie, której sens główny zrozumiał Supełek, poczęto zaraz rugować wszystkich i wszystko ze starego dworu, uprzątać, zamiatać, czyścić, obijać, wykurzać, ogrzewać... Pan Bal zaglądał przez wszystkie okna i deszcz go tylko mógł wstrzymać od wycieczki po swem dziedzictwie, które gorąco poznać pragnął. Napróżno żona wskazywała mu co chwila jaki zawód, jakąś nie miłą zawadę, lub coś co inaczej się znalazło niżeli mu obiecywano; pan Erazm niewyczerpany w pomysłach, wszystko umiał wytłumaczyć na dobre i wymówić jako tako.
— Co się tyczy budowli, mówił, byłem uprzedzony że są liche. Hrabia jest bardzo sumienny, tego mi nikt nie wmówi, żeby mnie chciał oszukać. Mówił mi i powtarzał, że majątek potrzebuje nakładów, że jest in grudo (sic), na to byłem zupełnie przygotowany. Rzeczywiście tedy pójdzie z razu jak po grudzie. Dom lichy, stary, ale to jest miła ubiegłych wieków pamiątka...
— W której nam za kołnierz ciec będzie, dodała Lizia.
— Nic na mnie takiego wrażenia nie robi jak te szczęty... to są relikwie.