Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodźmy do pokojów. Proszę nam otworzyć pokoje! zawołał do uśmiechającej się chytro rządczyni.
— JW. pan zechce może wejść do nas, to tam...
— Wszakże są mieszkania, gdzie stawał hrabia...
— A! to proszę JW. pana. wielka ruina! odezwała się kobieta, graf rzadko przyjeżdżał, dawno nie był.... to się niezmiernie porujnowało, myśmy ledwie mogli swoje oblatać....
— Aleć przecie choć kilka pokojów mieszkalnych! zafrasowany rzekł Bal; ja pisałem, żebyście państwo wyporządzili.
— Późnośmy list odebrali, a to tyle było roboty, bo się graf wywoził ze stertami, ze wszystkiem, nie było sposobu.
— Jużciż gdzież się pomieścim, proszę no otworzyć!
Klucze były w pogotowiu. Rządczyni poszła przodem, wszyscy za nią w milczeniu, klucz zaskrzypiał w zamku i smutne wejrzenie zdziwionego kupca zatrzymało się na beczce od pierza, pokrytej starą okiennicą.
— A ! do djabła! wykrzyknął wstrzymać się nie mogąc... Ale tłumaczę sobie, dodał, powiadają że hrabia dawno tu nie był, nie znał stanu domu. To się to tak szybko rujnuje. Ale to pustka!
Lizia śmiała się na wpół z gniewem.
— Chodźmy-no dalej! rzekł pan Bal.
Weszli do drugiego pokoju, któren zresztą doskonale pierwszemu odpowiadał i milczeniem go zbyto, następne wydały się lepiej nieco, ale zawsze bardzo licho.
— Cóż tu począć? rzekł dziedzic, tutaj niepodobieństwo zamieszkać, zwłaszcza jesienią; zobaczymy jak tam wygląda gdzie zamieszkuje pan Supełek.