Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto, w sąsiedztwie?
— Kto tu mieszka z obywateli w okolicy?
— O! tu jest gwałt panów obywatelów.
— Powiedzże mi choć kilku.
— Naprzód... jest pan Mikas...
— Co to za nazwisko! Michał chyba?
— Może on i Michał... ale jego nazywają Mikas... co jest koło magazynów turbatorem (kuratorem być miało), bardzo śliczny pan... on niedaleko mieszka...
— No! a więcej, tak z lepszych panów, bogatszych.
— Tu jest plipotent księcia, co do niego wszyscy jeżdżą...
— Ale z panów? niecierpliwie spytał Bal.
— Tu wszyscy panowie, co Jaśni pan chce?
— Tego to się widzę nie dowiem, rzekł w duchu kupiec, skłonił się i pośpieszył na drugą stronę.
— A co, kochana Ludwisiu, zawołał do żony, dowiedziałem się trochę o Zakalu. Żyd powiada że bardzo piękny, żytni prawda, ale żytnie są najlepsze, — majątek... dwór okazały, staroświecki, wielki, wygodny, rządca słyszę ma się dobrze nawet. Co się tycze sąsiadów, o tych jakoś dowiedzieć się od niego nie potrafiłem, plótł mi androny.
Ludwika i Stanisław spojrzeli tylko po sobie, gdyż więcej już daleko od Bala wiedzieli, ale nie spieszyli ze smutną prawdą. Stanisław w Łucku jeszcze znalazł z kim się rozmówić o tem i nagiej dowiedział rzeczywistości. Zaręczono mu że majątek, nie licząc kosztów których mógł wymagać, najmniej o dwakroć sto tysięcy został przepłacony; że ziemia była licha, gospodarstwo nakładów wymagające znacznych.
W najróżowszym humorze spędził tę noc pan Erazm,