Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się oglądając, zasiadłszy na ławie w alkierzyku. — Znasz ty Zakale?
— Jakto, coby ja jego nie znał, to dwie mile ztąd; u mnie zawsze staje pan rządca, odpowiedział arędarz, ale mówią, co jego graf sprzedał...
— Jakiż to majątek? spytał Bal powolnie.
— No! a jaki ma być majątek? taki jaki oni tu wszystkie... ot! majątek.
— Ale jakże mówią... dobry?...
— Wun jest i dobry, kiwnął żyd głową, rządca wielki pan, on bogaty człowiek...
— A ziemia?
— Jaka ma być ziemia? zwyczajnie ziemia.
— Pszenicę tam sieją?
— Daj Boże, żeby tam żyto było!
— Chcesz mówić, że to jest więcej żytny majątek? podchwycił Bal niespokojnie.
— Może to pan co Zakale kupił? uśmiechnął się żyd podejmując jarmułkę.
— A no! zgadłeś, odpowiedział przybyły.
— Nu! to winszuję Jaśnie panu...
— Cóż kiedy mi nie chwalisz.
— Jakto ja nie mam chwalić? podchwycił żywo izraelita... Cztery wioski! las! łąki!
— No! więc widzisz, z jaśniejszemi oczyma zawołał kupiec, że dobry majątek.
— Czemu nie ma być dobry? przypochlebiając się sąsiadowi zawczasu, odpowiedział żyd.
— A dwór porządny w Zakalu?
— Stary, wielki dwór, bardzo śliczny dwór! rzekł znowu arędarz, czemu nie ma być porządny?
— Któż tu jest tak w sąsiedztwie?