Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A cóż mu zrobisz?
— Powoli, ślicznie, pięknie, tak go ztąd wykurzemy, że ani się obejrzy, jak się oprze znowu w Warszawie.
— Dawno to ja wiem moje kochanie, że ty masz główkę nie lada, ale jak to zrobić nie rozumiem.
— No! no! darmoby wcześnie mówić, sposoby się znajdą, jest ich tysiące... poszukamy takich co pomogą... zobaczysz: już ja mam swój planik... Możemy trochę w początku przecierpieć, ale to się wszystko nagrodzi.
— Ha! poprobujemy! rzekł cicho rządzca.
— Czy oni w istocie pisali, żeby im dom wyporządzić i oczyścić? spytała Julja.
— A pisali... ale ja jeszcze nie myślałem, były pilniejsze swoje roboty.
— Trzebaby jednak zajrzeć co się dzieje i pomyśleć trochę; dajno mi klucza, pójdziemy oglądniem... Nam nawet na czas na folwark się przyjdzie wynieść, albo do Borowicy może... ale to nic.
Pani rządczyni wstała, wzięła klucze, po które maż spiął się do kołka i zatrzymała się w progu.
— Tej strony domu nie ma co i obzierać, rzekła, ani się wynosić z niej, póki nie przyjadą, bo my ją całkiem zajmujemy i czeladź.
— A druga połowa licha warta! rzekł rządzca.
— To tem lepiej! kiwając główką cicho szepnęła Julja. Ty Delciu zostań, tamby ci wilgoć mogła zaszkodzić. Może się położysz?
Córka nic nie odpowiedziała; oboje państwo wyszli przez pierwszą izbę. Żona przodem surowo oglądając się. na prządki, mąż z tyłu uśmiechając się do młodszych