Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

błota i zbliżył się dosyć nieśmiało.
— A co? odezwała się żona, Fedoś powrócił?
— A jakże, jest bestja.
— Dałżeś mu nauczkę?
— To się rozumie, odlewanych....
— A klucznica gdzie?
— Koło krów...
— Gonty sprzedałeś?
— Jużem się zgodził.
— Trzeba było zaraz odesłać, nuż ich tu licho przyniesie prędzej niż się spodziewamy?
— Gdzie zaś! droga szkaradna, przecieżby kogoś przysłali dla przygotowania domu; bo to słyszę ludzie miljonowi i do wygódek przywykli.
— Słuchasz! kręcąc głową odparła żona, to być musi jakiś przechrzta... pewna jestem, że ze strachu aby mu tu co nieubyło, zleci na nas jak piorun.
— A niech sobie przyjeżdża! ruszył ramionami rządzca, nie wiele o to stoję... Nie pogodzimy się, to mi hrabia daje w Supówce miejsce.
— Pozwól sobie kochanku powiedzieć, że choć to majątek dla dziedzica licha wart, te Zakale, ale dla nas najlepszy. Hrabia już niezadługo bokami świecić będzie, bo się na procesy zrujnuje do reszty. Supówka wołyński majątek, co my tam będziemy robili? Tu, to zupełnie co innego, rąk dużo, prządek dosyć, gont można wyrobić ile chcąc, od łąk się bierze, smoła także do kieszeni ścieka i dziegieć co roku, życie wygodne.
— Toć prawda, rzekł mały ruszając ramionami, ale jak on tu mieszkać zechce, jak mówi?
— Wielka rzecz, że zechce! ruszając także ramionami, z miną wyższości odpowiedziała żona.