Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiadano mi o nim nie najlepiej, ale to są wiadomości uboczne.
— No! a ja go widziałem, rozmawiałem z nim, traktowałem i mogę wam powiedzieć, że mało takich ludzi na świecie, sumienność do przesady... delikatność niesłychana.
— Był zmuszony sprzedać część dóbr, Zrębski z Goralem mi dopomogli; jestem panem Zakala!
— Gdzież te nieszczęsne Zakale?
— Na Wołyniu! nad Horyniem! z zapałem począł pan Bal, w krainie mlekiem płynącej i miodem... słynnej pszenicą i pieniądzmi, w najszczęśliwszem położeniu... Cztery wioski... dwór stary niegdyś książąt Szujskich.
— Cóż cię to będzie kosztowało? z bojaźnią spytała żona, jakby już zrezygnowana.
— Pół miljona! pół miljona, ale dobra warte dwa razy tyle.
Pani Balowa schwyciła się za głowę. O! mój Boże! zawołała...
— A Waćpani tylko byle stękać... myślałem że mi się uwiesisz na szyi, że mi będziesz dziękowała, a tu jeszcze strachy, wykrzykniki, żale, jeśli nie wymówki spotykam, przyszedłszy ze złotem jabłkiem. Teraz proszę mnie słuchać, dodał kupiec stanowczo, to nie dość. Postanowiłem oddawna i zapowiedziałem, że chcę się wynieść na wieś i handel ten nieznośny porzucić, sprzedaję domy, realizuję co mam i idę z wami napawać się wiejskiem powietrzem.
— Przepraszam cię, równie stanowczo odpowiedziała pani Balowa, miałeś prawo dogodzić swojej fantazji, ale nie masz prawa zagrażać losowi swych dzieci dla jakiejś chimery.