Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za kapelusz by hrabiego pożegnać i usunął się wraz ze Zrębskim.
Hrabia przeprowadził go do pierwszych drzwi i pospieszył do Gorala, który z nim pozostał.
Zaledwie byli na ulicy, gdy Zrębski parsknął śmiechem:
— No! ślicznież się panu udało, Bogu dzięki! Jeszczem panu u tego starego dudka sześćdziesiąt kilka tysięcy odtargował, czy pan uważał jak?
— Uważałem Zrębsiu, serce mi biło! Ale to bardzo uczciwy człowiek! Tylko jeśli tak wszystkie interesy robi, nie daleko zajedzie! Wiesz co, coś to tak szło po maśle, że aż mi strach! Z początku wziął się nie sprzedawać, nastraszyłem się mocno... potem znów rzucał pieniądzmi jak plewą.
Nie rozumiem! Ha! stało się. Teraz mi pozostaje... o! djabla przeprawa! dodał kupiec, oznajmić żonie i panu Stanisławowi! Widzę jakie będą na mnie fochy...
— Panie dobrodzieju! Wszak to pan głową domu!
— Spodziewam się! zawołał Bal... i com zrobił tom zrobił, ale zawsze... byłeś waćpan żonaty kiedy Zrębsiu?
— Chwała Bogu, nie! odparł adwokat z uśmiechem chytrym.
— No! to Waćpan nie wiesz co to za mocna rzecz ta słabość kobieca! Zdaje się nic! tylko płacze, tylko stęka, tylko chodzi i wzdycha, a jak cię zacznie tem częstować, tobyś pod ziemię wlazł żeby dała pokój! Nie ma na świecie jak moja Ludwisia i nie do niej to mówię, przerwał kupiec, jednakże...
Tu zamilkł, zamyślił się, Zrębski go pożegnał, a on nie bez wahania wszedł do kamienicy.