Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie kosztuje każdy interes, tak nie cierpię tych targów.
— Ja się nie myślę targować, rzecz skończona, podchwycił Bal.
— Ha! skończona! Ale jeszcze słowo...
— Co pan hrabia rozkażesz?
— Muszę pana objaśnić o stanie fortuny, chcę być do ostatka jak można najsumienniejszym. Na Zakalu mam dług bankowy, przypadkiem, istnym przypadkiem! ale to wiele by o tem mówić, plenipotent mnie w to wpędził nie zrozumiawszy... Dług ten wynosi trzydzieści... wiele panie Joachimie?
— Trzydzieści cztery tysiące, siedmset dwadzieścia rubli srebrnych.
— Jest tam także jakiś fundusz duchowny?
— Trzy tysiące rubli.
— A! jeszcze coś! Mamy tam dyferencją z Radziwiłłami w lesie.
— Co to jest dyferencja? spytał pan Bal.
— Wątpliwość o granice, podszepnął Joachim.
— To dzieciństwo! nie wiem dobrze, kilka morgów podobno, mała rzecz! ale chcę wszystko od razu powiedzieć, ceniąc ufność pańską... Dawno mi się prosili żeby o to skończyć... nie wiele dbałem, fraszka! Chcę tylko uspokoić sumienie wypowiadając wszystko.
— Co to za człowiek! co to za człowiek! w duchu powtarzał Bal, otóż to z takiemi ludźmi mieć interes, z wielkimi panami, to aż miło!
— Prawdziwie, odezwał się z suchym uśmiechem Goral zażywając tabaki, jak żyję mi się nie zdarzyło być świadkiem interesu, w którymby aktor brał stronę swego przeciwnika i sam mu pomagał.