Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan hrabia daruje, rzekł łagodnie, łamiąc się we dwoje i uśmiechając gdyby do cudownego obrazu. Pan hrabia przebaczy moję śmiałość, że uczynię tu jednę maluteczką uwagę.
— Co takiego? z roztargnieniem spytał gospodarz.
— Maluteńką uwagę. Dobra te, acz zapewne największych nadziei, są wedle słów hrabiego in crudo, budowle, młyny, potrzebują reperacji.
Joachim chrząknął.
— Nie chrząkaj pan, to nic nie pomoże, co prawda to prawda! zawołał heroicznie hrabia, majątek in crudo, budowle reperacji potrzebują. Chcesz pan żebym jeszcze zniżył cenę? uśmiechnął się i machając ręką. Wolę to co najprędzej kończyć, bo mnie serce boli. Oddaję za pół miljona.
— Ale na miłość Boga, pan się gubisz! zakrzyknął w głos Joachim, ja tego nie dopuszczę!
— Otóż masz pan pociechę, żeś mnie na sprzedaż namówił, zawołał Bracibor. Stracę z satysfakcją, żeby panu zgryzoty napędzić.
— Chwytam za słowo, rzekł Bal podając rękę na znak Zrębskiego.
— Ale to być nie może! zagrzmiał głos pana Joachima.
— Tak będzie, na złość panu! wyciągając rękę zimno odparł gospodarz, rzecz skończona! nie mówmy o tem więcej.
Nie wiedzieć dla czego dreszcz zimny przeszedł po skroniach pana Bala, który zaraz potem uczuł się rozkosznie, rajsko wzruszonym i już mu pilno było biedz do domu z nowiną.
Znowu chwila milczenia.