Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widze, że pan hrabia już sobie chcesz psuć interes.
— O! kiedy już sprzedaję i mówię o tem, dajże mi pan pokój z radami, będę otwartym do ostatka, rzekł hrabia z surową powagą i zmarszczonem czołem, jeśli na tem źle wyjdę, pan będziesz miał na sumieniu. O czemże mówiłem?
— O wartości dusz, podszepnął Zrębski.
— A! tak jest... Nie będę taił przed panem, że majątek ten nieco jest zaniedbany i in crudo, to zniża jego cenę.
— Panie hrabio! zakrzyknął Goral.
— Proszę mi dać pokój, żywo ciągnąc dalej, mówił Bracibor. Targować się nie umiem i to nie jest rzecz, o którąby się można spierać. Nie oddam inaczej jak po tysiąc złotych za duszę.
— Wieleż tam jest dusz? spytał od niechcenia.
— Ale panie hrabio! z wymówką i żalem przerwał pan Joachim.
— Pytam pana, wiele tam jest dusz? rzekł stanowczo Sulimowski.
— Pięćset sześćdziesiąt i dwie! cicho wybąknął plenipotent.
— No! więc wiecie szacunek.
Goral ruszył ramionami, Zrębski zdawał się mówić Balowi: patrz pan co to za człowiek! Ecce homo!
Hrabia jakby znużony upadł na kanapę i zanurzył się w jej poręczu, zadzwonił i kazał podać fajki. Bal nie wiedział co z sobą robić, nie chciał się targować, a coś go kłuło, że możeby można co odciąć od tej ceny, bał się jednak z tem wystąpić.
Jakby to wahanie przeczuł Zrębski, wystąpił pokornie.