Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na sumienie (w myśli dodał twoje), na sumienie klął się, nie wiedziałem! Jak pan dobrodziej przypuścić możesz, żebym ja nawet śmiał pomyśleć o podejściu względem tak dalece wyższego odemnie rozumem i doświadczeniem i pozycją człowieka?
To mówiąc uśmiechał się do siebie.
— Ale widzę żem zgadł przypadkiem, dodał powolniej.
— Nie mam co taić, szacunek jest pół miljona, ale na nim świeży ciąży dług bankowy; nie weźmiemy więcej gotówki nad niespełna trzykroć... interes więc na tej stopie.
— Najlżej więc ceniąc moję posługę jako komis i nie wchodząc w to, jak jest delikatny i trudny, czyż nie powinienem żądać półtora procentu?
— Oszalałeś stary! krzyknął Goral, pół pięta tysiąca...
— A! jak pan dobrodziej liczysz! z zachwytem uwielbienia rzekł stary, ja sam nie wiedziałem ile to wypadnie!!
Goral się mimowolnie uśmiechnął i pogładził czuprynę, lubił kadzidło bardzo.
— Dam ci dwa i ani grosza więcej — dodał biorąc za czapkę.
Zrębski spojrzał usiłując mu wyczytać z oczów, czy też może spodziewać się co utargować, a zobaczywszy w nich niecierpliwość, uparł się przy swojem.
— Bóg widzi, rzekł, kosztuje mnie i boli, że nie mogę spełnić nawet darmo tej posługi dla ciebie mój dobroczyńco; ale kto wie? mogę nie najlepiej się przysłużyć i Balowi, którego kocham i weneruję, sumienie mi się odzywa... nie umilknie od tysiąca, bo żyć nie