Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będzie z czego, a u poczciwego kupca częsta gratka dla mnie... Nie mogę, dalipan nie mogę!!
— Ha! jak chcesz, wkładając rękawiczki, niespokojnie odparł adwokat; rachuj, a w rachunku nie mijaj, że ja cię drugi raz także nie użyję, kiedy mi się tak bardzo targujesz... Zresztą trafilibyśmy i sami do Bala.
— Probujcie! probujcie! zimno rzekł Zrębski, słowa na to nie rzeknę... ale że się nie uda to ręczę.
Widząc, że się tego nie uląkł Zrębski, Goral rzucił mu na wychodnem.
— Ostatnie słowo! masz trzy tysiące!
— Targujesz się pan! pan! pan! powtórzył kilkakroć zawstydzonemu, chwytając go za połę stary; a czy to się godzi? ze mną ubogim, co w pracy i pocie czoła żyć muszę...
— Muszę się targować, kiedy chcesz niedorzecznych jakichś wynagrodzeń za rzecz najprostszą!
— Ostatnie słowo! cztery tysiące! zawołał stary, lub nic z tego nie będzie.
Adwokat już był na progu, zawahał się.
— Niech cię wszyscy djabli porwą! krzyknął, daję! ale jeśli mi się rzecz urwie! jeśli zrobisz zawód! w oczy ci więcej nie zobaczę! pamiętaj!
Zrębski skłonił się niziutko.
— Ja swego jestem pewny, rzekł.
— Jutro przyjdź tu po informacją o godzinie pierwszej z południa.
To mówiąc otulił się płaszczem i szybko przebiegł pierwszy pokój, niepostrzeżony niknąc w mroku nocnym.